Wielkomiejskie centrum handlowe. Właściwie był to największy sklep na świecie – można było tam dostać dosłownie wszystko. Szef przyjmuje do pracy nowego sprzedawce, dając mu jeden dzień próbny:
– Zaczniesz jutro rano, a wieczorem przyjdę, żeby zobaczyć jak sobie dajesz radę.
Cały dzień ciężkiej pracy minął jak z bicza strzelił i z godziną piątą zjawił się szef. Z miejsca zapytał:
– Ile dziś miałeś sprzedaży?
– Jedną.
– Tylko jedną? Większość załogi dokonuje 20 do 30 sprzedaży dziennie. A jaka była wartość sprzedaży?
– Trzysta tysięcy dolarów.
– Niemożliwe!!! Jak ci się to udało zrobić?
– No cóż, sprzedałem temu facetowi mały haczyk, potem średni haczyk, a potem naprawdę wielki haczyk. Potem sprzedałem mu cienką żyłkę, następnie średnią żyłkę, a w końcu bardzo grubą żyłkę. No i zapytałem go, gdzie zamierza wędkować. Powiedział, że na wybrzeżu.
No to podpowiedziałem, że przydałaby mu się jakaś łódka, więc zabrałem go do działu z łodziami i sprzedałem mu ten sześciometrowy ślizgacz z dwoma silnikami. Wtedy powiedział, że jego Volkswagen nie da rady pociągnąć takiego ciężaru. No to wziąłem go do działu z samochodami i sprzedałem mu najnowszy model Jeepa.
Szef ze zdziwienia aż usiadł, w końcu mówi do sprzedawcy:
– Sprzedałeś to wszystko facetowi, który przyszedł po haczyk na ryby?
– Nie, właściwie to nie… On przyszedł po paczkę tamponów dla żony, więc powiedziałem: „No to weekend ma pan z głowy, czemu by się nie wybrać na ryby?”